Mając już dosyć tych wszystkich przygód (i myśli o Austinie), pomyślałam że był to dobry powód aby się wyprowadzić gdzieś dalej, a może nawet zwiedzić trochę świata?
W każdym razie, obgadałam sprawę z rudowłosą przyjaciółką i zatelefonowałam do mamy w razie jakby chciała mnie odwiedzić. Sprawdziłam nawet jakieś w miarę przyzwoite miejsca do zamieszkania. Wystarczyło tylko udać się do banku i wypłacić odpowiednią sumę pieniędzy, które swoją drogą oszczędzałam skrupulatnie przez dość długi czas. Ale jak widać los chciał dla mnie inaczej, a moje życie najwyraźniej mnie nienawidzi.
- Patrząc na to wszystko pod pryzmatem takiego ataku i obrażeń innych ofiar to miała pani wyjątkowo dużo szczęścia. - Odparł patrząc w na jakąś kartkę.
- Taaa, jasne... - Usiadłam na progu karetki chcąc widzieć co dzieje się wokół mnie.
- Tylko złamane żebro poprzez upadek oraz draśnięte ramię.
- Tylko. - Wywróciłam teatralnie oczami co spotkało się z cichym śmiechem mężczyzny.
- Zabierzemy dzisiaj panią na badania i jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to już jutro będzie mogła pani wrócić do domu.
- Okej. - Westchnęłam tylko ze zrezygnowaniem, na szczęście planowałam wyjechać za tydzień, więc spokojnie powinnam zdążyć wyzdrowieć.
W końcu wilkołaki mają ten przywilej szybkiej regeneracji i powrotu do zdrowia. Za kilka dni powinnam, więc wrócić do siebie.
Tą rozmowę przerwał natomiast Austin. Czy ja czasem nie mówiłam, że miałam trzymać się od niego z daleka?
Oczywiście na niego naskoczyłam, bo przecież nie byłabym sobą, aczkolwiek nim zdążył się jakoś bardziej wytłumaczyć - ktoś go wezwał. Co prawda byłam z tego powodu szczęśliwa, lecz szkoda było mi ludzi dalej uwięzionych w budynku. Korzystając, więc z tego zbiegu okoliczności spytałam lekarza czy możliwe by było by zawieźli mnie do szpitala, ponieważ źle się czuję.
Jak nie trudno się domyślić przystał on na moją prośbę i nakazał kierowcy ruszać.
~*~*~*~*~
Tak więc znalazłam się w szpitalu. Ostatnimi czasy dość często przebywałam w podobnych miejscach...
Lekarze dokładnie mnie prześwietlili, pobrali krew i zrobili inne niezbędne rzeczy, aby przekonać się, iż nic mi nie jest, po czym tak jak obiecali - powrócili mnie na wolność już następnego dnia.
Niestety Lisa znowu gdzieś zniknęła niczym powietrze (ale tym razem była pod telefonem i pisała sms'y), więc poprosiłam kogoś ze znajomych by pomógł mi przenieść kilka moich rzeczy do Zimowego Poranka. I takim oto sposobem już następnego ranka leżałam na wygodnym łóżku w moim ulubionym pokoju.
Gdy zapukał Austin, akurat przeglądałam papiery dotyczące mieszkań. Tak, dalej chciałam się wyprowadzić, jeśli tego nie zrobię to nigdy nie uwolnię się od bruneta i nie przestanę o nim myśleć. Tutaj, w Elmo przypomina mi o nim każda alejka, park do którego udaję się na spacer z Tobym, czy choćby ulubiona kawiarnia, gdzie zawsze zamawiam kawę.
Gdy zaczął mnie przepraszać coś we mnie pękło. Nie płakałam jednak, przez ostatnie dni zabrakło mi chyba łez, a resztki pozytywnych uczuć wyparowały razem z nimi.
Wstał z krzesła z zamiarem wyjścia.
- Stój. - powiedziałam beznamiętnym głosem zrywając się zaraz za nim i rozrzucając papiery, które miałam na kolanach po całym pokoju.
- Tak? - Powoli obrócił się i spojrzał mi prosto w oczy.
- Nie myśl, że jestem na ciebie zła... Dobra, jestem cholernie zła, ale... O wiele bardziej jest mi po prostu przykro. Austin ja cię kochałam, nadal cię kocham, a ty zachowałeś się jak mój ojciec, przez którego moje życie stało się piekłem. Przepraszam ja... żałuję, że cię poznałam. - Pociągnęłam nosem. - Gdyby nie ty, nigdy bym się w tobie nie zakochała... Nigdy bym nie cierpiała i dalej miała w głębokim poważaniu wszystko co znajduje się wokół mnie. - Zaszlochałam. - To przez ciebie! - krzyknęłam i nie mogąc się powstrzymać uderzyłam go pięścią w klatkę piersiową, chociaż chyba nawet tego nie poczuł... Nie drgnął ani o milimetr i dalej wpatrywał się we mnie z obojętnym wyrazem twarzy, a ja poczułam się jak idiotka.
- To był błąd ja... Nie powinnam była się w tobie zakochiwać... Powinnam posłuchać mamy... - Pokiwałam głową i otarłam ostatki łez (tak, jakimś cudem zdołałam kilka uronić).
Mężczyzna zrobił stanowczy krok w moją stronę i zamknął mnie w silnym uścisku. Oczywiście próbowałam się wyrwać, chcąc odesłać myśli o nim w zapomnienie, jednak on dalej nie puszczał, wręcz tylko oparł podbródek na mojej głowie. Po jakimś czasie się poddałam, głównie dlatego, że nie miałam już sił się z nim mierzyć. Więc teraz pociągałam tylko nosem, jeszcze trochę mocząc mu koszulkę łzami i bełkocząc pod nosem jak to bardzo go nienawidzę.
- Uspokój się. - Powiedział tylko łagodnie. - Przepraszam...
- Już nic nie mów! - Zażądałam stanowczo, na co Asutin wzruszył ramionami i rzeczywiście był cicho.
Rozsiadłam się na łóżku i schowałam głowę w dłoniach nie wiedząc co z tym wszystkim zrobić.
- Przepraszam. - Szepnęłam. - Nie powinnam tak reagować.
Poczułam uginający się pode mną materac oraz rękę Jones'a gładzącą moje plecy.
- Zawsze byłaś wybuchowa, przynajmniej znowu nie dostałem od ciebie zjebki. - Zgromiłam go wzrokiem i wstałam.
- To nie ma sensu
- Co nie ma sensu? Zacznijmy od nowa, jakby tego nie było, to da się zrobić.
- Nie, nie rozumiesz. Austin ja wyjeżdżam.
- Co?
- Wyjeżdżam. Wyprowadzam się, daleko stąd, ja już mam dosyć.
- A mogę chociaż znać powód? - Powiedział głosem wypranym z emocji. Czy ten facet nie ma uczuć?!
- Bo ja tu nie wytrzymuję. - Bąknęłam. - Wszystko przypomina mi o tobie... O nas... Przecież tu idzie zwariować!
- Powtórzę: zacznijmy od nowa? - Wyszczerzył się delikatnie.
- Nie. To się będzie powtarzać, zresztą popatrz, my się całe życie kłócimy... Jak tak dalej pójdzie to się pozabijamy... A ja, nie... nie ufam ci tak jak wcześniej. Jesteś taki jak on, taki jak ojciec. - Zaszlochałam jeszcze, a później usłyszałam tylko trzask drzwi i echo mojego płaczu odbijającego się od ścian. Miałam nie płakać...
Usiadłam na łóżku szlochając jeszcze bardziej i przytuliłam się do poduszki. Gdzieś w międzyczasie rzucałam losowe przekleństwa chcąc jakoś się wyżyć. Robiło się coraz później, a ja nie wychodziłam z pokoju. Stale zmieniałam swoje pozycje w myślach mając obraz mojego byłego mężczyzny. Płakałam, wycierałam oczy, skorzystałam chyba wszystkie chusteczki i kilka razy brałam telefon do ręki by do niego zadzwonić, lecz w kultowych momentach go odkładałam.
Po jakimś czasie nie miałam już siły na nic. Leżałam na łóżku tępo wpatrując się w sufit do czasu gdy nie zasnęłam.
~*~*~*~*~
Równo o godzinie ósmej zadzwonił mój budzik. Bez większej fascynacji wstałam chcąc wyjść z pokoju. Właśnie wtedy też natknęłam się na śliczne, bordowe i niewielkie pudełeczko owinięte ładną wstążką. Przyglądałam mu się przez chwilę bojąc się co tam znajdę (chociaż trochę się już domyślałam). Pociągnęłam za ozdobę i otworzyłam pakunek, w którym znajdował się pierścionek... zaręczynowy pierścionek. Wmurowało mnie kompletnie i przez kilka minut stałam tam nie wiedząc co ze sobą zrobić oraz wpatrywałam się w biżuterię.
- Austin... - Zakryłam usta ręką.
Pod wpływem impulsu wybrałam jego numer i zadzwoniłam, jak na złość nie odbierał.
- Kurwa - przeklęłam pod nosem wybierając telefon mojej ostatniej deski ratunku.
Anna odebrała już po drugim sygnale.
- Potrzebuję pomocy. - Odparłam stanowczo.
- Stało się coś?
- Muszę wiedzieć, gdzie teraz mieszka Austin, bo z tego co wiem to wyprowadził się stąd.
- Co? Czemu?
- To jest... Długa historia... - I tutaj właśnie streściłam jej przebieg wydarzeń co spotkało się z jej głębokim westchnieniem.
- Kiedyś coś sobie przez was zrobię. - bąknęła. - White Sakura na Rivershine, zawieźć cię?
- A mogłabyś?
- Zaraz będę. - I rozłączyła się.
~*~*~*~*~
Niedługo potem wsiadłam do jej auta, a jeszcze później stałam pod drzwiami mężczyzny, a gdzieś za mną znajdowała się Anna.
- Dziękuję ci, nie wiem co bym bez ciebie zrobiła. - Przytuliłam ją tylko nie mogąc się powstrzymać.
Mój żołądek robił fikołki, a serce o mało co nie wyrwało się z piersi.
Pokonując wszelki strach odrzucenia zadzwoniłam dzwonkiem i dobijałam się do drzwi. Natomiast widząc kompletnie nieogarniętego Austina w drzwiach momentalnie rzuciłam mu się w ramiona i pocałowałam namiętnie. Zbity z tropu nie ruszył się nawet o milimetr i teraz stał przede mną nie rozumiejąc co się właśnie stało.
- Przepraszam, przepraszam, przepraszam! Wiem o wszystkim... Twój... Pierścionek, on wypadł ci u mnie w pokoju... Zauważyłam go dopiero dziś rano. Przepraszam! - Ponownie przytuliłam się do niego tak jakby zaraz miał rozpłynąć się w jego ramionach.
I kolejny raz w ciągu tych 24 godzin uroniłam kilka łez. DZIĘKI AUSTIN!
Austin? Jizas to najdłuższy opek w mojej historii chyba xDD
1343 słowa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz