Strony

środa, 3 października 2018

Od Naomi CD Austina

 - Jeszcze się pytasz? - Uśmiechnęłam się pewnie. - Od dawna stwierdziłam sobie, że potrzebuję trochę adrenaliny i wiesz... tego dreszczyku emocji. - Wstałam z jego łóżka żeby nadać historii większej wiarygodności i zaczęłam żywo gestykulować.
 - Cieszę się w takim razie. W najgorszym przypadku zginiemy napadnięci przez mafię. Ciekawa perspektywa prawda? - Uśmiechnął się sztucznie.
 - A czy tam czasem nie pracują Azjaci? Oni są fajni... I ładni... Chociaż bardziej prawdopodobna jest opcja, że zabiją ciebie, a ze względu na to, iż mój urok osobisty działa cuda to całkiem przypadkiem przeżyję i zostanę szczęśliwą żoną jakiegoś przystojnego Koreańczyka. - Wytknęłam mu język jak mała dziewczynka, na co on z dezaprobatą puknął się w czoło i ględząc coś pod nosem zaczął coś przeglądać w swoim telefonie.
Najwidoczniej nie miał już ochoty na rozmowę ze mną, aczkolwiek ja też nie pałałam w tym momencie chęcią do jego towarzystwa. Tak więc bardziej opatuliłam się kocykiem i wymknęłam się z pokoju Austina cichutko zamykając za sobą drzwi.
Warto również wspomnieć, iż dzisiaj miałam dzień całkowicie wolny od pracy i wszelakich innych zadań. Nie robiłam nic pożytecznego, wręcz tylko przeszkadzałam całej reszcie stale błagając, by ktoś zrobił mi coś do jedzenia. Pomijając te fakty, to zachowywałam się jak cień, praktycznie nie wychylając się zza pokojowych drzwi. Całkowicie poświęciłam się ulubionym rozrywkom, oczywiście do czasu, gdy telefon nie rozdzwonił się na dobre ukazując zdjęcie jednego z moich przyjaciół.
  - Robisz dzisiaj coś ambitnego? - Znajomy głos rozbrzmiał w słuchawce.
  - Oglądanie seriali zalicza się do ambitnych celów?
  - Niestety nie, więc szykuj się za dwie godziny u mnie, razem z resztą zrobimy sobie mini spotkanko, bo nie widziałem ich od czasów imprezy. Nie wiesz może czemu Lisa nie odbiera? - Zapytał zaciekawiony chłopak.
 - Wyjechała do rodziny na kilka dni... Może nie ma zasięgu. - Od razu skłamałam.
Cóż, nic innego nie przychodziło mi do głowy. Przecież nie powiem Hej naszą przyjaciółkę porwała mafia, możliwe, że nigdy już jej nie zobaczymy. To zdecydowanie źle by brzmiało.
 -  Oh, okej... W takim razie do zobaczenia. - I się rozłączył.
Dobra, dwie godziny na wyszykowanie się i dotarcie na obrzeża miasta, gdzie nie dojeżdżają autobusy. Ale przecież nie ma rzeczy niemożliwych prawda? W każdym razie nie dla mnie.
W mgnieniu oka naszykowałam wszystkie cichy, wzięłam szybki prysznic i delikatnie się pomalowałam w między czasie doprowadzając moje włosy do ładu. Teraz pozostała tylko jedna kwestia - dojazd. Po raz kolejny sprawdziłam dokładnie linie autobusów i tylko utwierdziłam się w przekonaniu, że ostatni przystanek najbliżej domu znajomego znajduje się kilka kilometrów od jego mieszkania. I właśnie w tym momencie nad moją głową powinna zapalić się żarówka, bowiem wpadłam na najlepszy pomysł, który nie miał szansy się udać.
 - Austin! - Wbiegłam do jego pokoju nawet nie pukając.
 - Co? O, porzuciłaś przebranie eskimosa.
 - Potrzebuję cię. - Uśmiechnęłam się najładniej jak potrafiłam. - A bardziej twojego auta.
 - Nie ma opcji.
 - Ale dlaczego? - Zmarszczyłam brwi.
 - Nie oddam w twoje ręce mojego skarba. Jeszcze mi je zarysujesz, albo nie wiem... Wjedziesz na drzewo. Nie ufam ci kobieto.
 - Ja jestem odpowiedzialnym człowiekiem! - Prychnęłam pod nosem.
 - Z grzeczności nie zaprzeczę.
 - Ładnie proszę? - Spróbowałam po raz ostatni.
 - Nie, przeliterować? - Lekko podniósł głos. Ojć, chyba się denerwował.
 - A podwieziesz mnie chociaż? - Okej, to była moja ostatnia deska ratunku.
 - Nie mam czasu, spytaj się kogoś innego, może ci pomogą. - Bąknął pod nosem i odgonił mnie ręką poświęcając swoją całą uwagę jakimś papierom rozrzuconym na biurko.
 - To nie! - Krzyknęłam jeszcze. - A będziesz czegoś jeszcze chciał ode mnie!
 - Sęk w tym, że to ty cały czas czegoś ode mnie potrzebujesz. - Zaśmiał się ponownie unosząc ton głosu.
 - Palant.
 - Idiotka. - I po tym trzasnęłam drzwiami najgłośniej jak umiałam.
*~*~*~*~*
Równo o godzinie osiemnastej byłam już na miejscu. Uprosiłam jedną dziewczynę z naszej grupki by mnie podwiozła z przystanku. Czemu każdy z nas musiał być rozsiany w kompletnie innym kierunku i bardzo daleko od siebie? Na drogę powrotną coś sobie ogarnę. W tamtym momencie liczył się tylko miły czas spędzony z przyjaciółmi prawda? I to bez żadnego Austina pieprzonego Jones'a.
Bawiłam się świetnie, aczkolwiek schodki zaczęły się wtedy, gdy przyszło nam wracać do domów. Oczywiście właściciel mieszkania zaproponował mi nocleg, aczkolwiek nie mogłam się na to zgodzić ze względu na pracę jutro. Plus nie chciałam być nachalna. Toteż ponownie skorzystałam z małej podwózki i zostałam wysadzona centralnie pod przystankiem za co byłam niezmiernie wdzięczna mojej pseudo taksówce. Usiadłam kulturalnie na ławeczce czekając na kolejną podwózkę. Wokół mnie pełno było ludzi, lecz szczególną uwagę zwróciłam na dwie zakapturzone postacie z maskami, dokładnie takimi samymi jakie pokazywał mi Kalif. Cholera. Jednak chodzenie samej po dwudziestej trzeciej to nie był zbyt dobry pomysł... Jechali kilka siedzeń za mną i podążali za moją osobą, gdy już wysiadłam. Lepiej być nie mogło... 
Postanowiłam zmienić delikatnie kierunek mojej wędrówki przy okazji próbując ich jakoś zgubić, toteż przechadzałam się najbardziej zaludnionymi uliczkami miasta. Trwało to do czasu, gdy w pewnym momencie jeden z nich zakrył mi twarz swoją dłonią i zaciągnął w jakąś uliczkę. Oczywiście nikt z przechodniów tego nie zauważył, zapatrzony tylko na czubek swojego nosa.
 - Ooo, witam panów! - Uśmiechnęłam się starając się choć trochę wyglądać normalnie, gdy zdjął dłoń z moich ust. Ręce włożyłam do kieszeni i sprawdziłam czy aby na pewno scyzoryk znajdował się we właściwym miejscu. 
 - Em... Chyba wam się coś pomyliło booo... - Urwałam w połowie zdania, gdy wyjęli noże ze srebra. - Oł... Może jakoś dojdziemy do porozumienia. Nie? Szkoda.
Jeden z nich przyparł mnie do ściany i przyłożył mi owe urządzenie do szyi. Drugi natomiast stał za nim na wszelki wypadek. Korzystając z okazji jednego z nich kopnęłam w czułe miejsce dość mocno i korzystając z jego nieuwagi rzuciłam scyzorykiem w drugiego faceta. Wbił się w jego brzuch, jednak zbytnio go nie zranił. Wyrwałam więc z ręki tego pierwszego nóż i starałam się jakoś odstraszyć jego towarzysza. Przy okazji trochę pokopałam mojego początkowego oprawcę, całkiem przypadkiem... Mężczyzna drasnął mnie kilka razy w brzuch, przez co koszulka przybrała szkarłatny odcień. Przy okazji spoliczkował mnie dwa razy, ale wtedy wbiłam srebrny nóż prosto w jego tułów.
Cholera, cholera, cholera. Czy ja właśnie zabiłam człowieka? Miejmy nadzieję że nie. Wyrwałam mu mój ukochany scyzoryk i pobiegłam ile sił w nogach przed siebie, korzystając z faktu, iż oboje stracili chwilowo kontakt ze światem. Co chwila obracałam się za siebie, do tego stopnia, że w pewnym momencie potknęłam się o jedną z wystających gałęzi. (Tak, zawędrowałam aż do parku i to była jedna z krótszych dróg do Zimowego Poranka)
Zaklęłam cicho pod nosem. Mogło być coś gorszego? Szybko się podniosłam, aczkolwiek utykałam, a ból przeszywający moją kończynę był wręcz nie do wytrzymania. Chyba ją skręciłam. Usiadłam na jednej z opustoszałych ławek. I tak nigdzie bym nie zaszła, więc pozostało tylko się modlić by tamta dwójka nie próbowała mnie szukać. Chcąc zebrać jakoś myśli, ukryłam twarz w ramionach, lecz nie płakałam. O nie, po raz kolejny nie będę okazywać swoich słabości. Z zamyślenia wyrwał mnie odgłos czyiś kroków. Nauczona wcześniejszymi wydarzeniami od razu podniosłam wzrok.
 - Kto tam jest? - spytałam pewnie i ujrzałam dobrze znajomą mi sylwetkę.

Austin? Troszku nudnawo wyszło, ale jestem dumna 8) Jak pomożesz bidnej Nao? :c

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz