Strony

wtorek, 16 października 2018

Od Naomi CD Austina

- Zabawę pora zacząć. - Uśmiechnęłam się delikatnie i ścisnęłam mocniej broń trzymaną w dłoni.
Już dawno zostałam odseparowana od Austina, a mimo to stale szukałam go wzrokiem na wszelki wypadek.
Mój żołądek postanowił zrobić kilka fikołków, a w okolicach serca czułam dziwne mrowienie. Jednak stres i podekscytowanie nie stanowią zbyt dobrego połączenia...
Podzieleni zostaliśmy na kilka grup, z czego ja byłam razem z Victorem próbującym jakoś mnie zagadać, lecz skutecznie zbywałam jego pytania i zdawkowo na nie odpowiadając. W końcu chciałam się skupić na owej akcji. Dzisiejszej nocy miałam tylko trzy cele.
   1) Uratować Lisę.
   2) Uratować Cole'a
   3) Nakrzyczeć na Austina i pokazać mu jak dobrze sobie radzę.
Nim się spostrzegłam haker odwalił swoją robotę, a w powietrzu unosił się dym z granatów.
Niektórzy wbiegali do środka, inni robili coś jeszcze na dworze. Ja natomiast niewiele myśląc podążyłam za Victorem starając się zachować spokój.
Znajdź Lisę, znajdź Lisę, znajdź Lisę... - powtarzałam sobie w głowie jak jakąś mantrę.
Zapomniałam całkowicie o brunecie, na którego chciałam mieć oko i o jego przyjacielu za którym miałam podążać. Przeszukiwałam wszystkie pokoje i przy okazji obserwowałam jak ludzie ze SWAT'u wynoszą rannych ludzi. Gdzieś w oddali mignęła mi również złoto-biała maska, ale w tamtym momencie w głowie miałam jedynie obraz rudowłosej przyjaciółki i Cole'a. Ktoś uzna to za dziwne, ale tylko oni zostali przy mnie po rodzinnej katastrofie, a przyjaciele są najważniejsi. Do tego to zawsze oni się o mnie troszczyli, razem imprezowaliśmy, chodziliśmy na zakupy, pocieszaliśmy się wzajemnie. Brakowało mi tych chwil.

Wykopałam jedne drzwi wyglądające na słabsze. Co jak co, ale mimo bycia dziewczyną miałam trochę siły, która wreszcie się przydała. Chodziłam sama co było dość niebezpieczne i chyba każdy zapomniał o moim istnieniu.
Hmm, ciekawe co robił wtedy Austin? Ilu ludzi pozbawił już życia?
Usłyszałam kroki za sobą i impulsywnie strzeliłam w mężczyznę z mafii. Jego ciało osunęło się bezwładnie po ścianie przy której stał.
Morderca. Postępuję prawie tak jak tatuś. 
Potrząsnęłam głową nie pozwalając dać podświadomości do głosu. Nie w takim momencie.
Po drodze zabiłam jeszcze kilku ludzi w maskach, nie trafiłam jednak na żadne martwe zwłoki. Przynajmniej do momentu, gdy nie ujrzałam chłopaka spoczywającego bezwładnie na podłodze. Nie miał na sobie maski i najwyraźniej nie należał do tego chorego stowarzyszenia.
Momentalnie podbiegłam do wyżej wspomnianego człowieka i zamarłam widząc tak dobrze znajomą mi twarz oraz niesamowicie poranione ciało. Na praktycznie każdym kawałku jego skóry znajdowały się cięcia nożem. Niektóre już się zagoiły pozostawiając blizny, inne zostały strupami, a z kolejnych ciekła jeszcze szkarłatna ciecz. Większość z nich stanowiła zwykłe kreski, lecz niektóre układały się w wyryte na ciele napisy. Szczególną uwagę przykuły jedne, dalej widoczne, choć już nieco zagojone znaki ukazujące napis.
Kwon Ji-Yong. 
Pożałujesz tego. Przysięgam, że zabiję cię własnymi rękoma, tak jak obiecałam Ji.
Jeszcze kilka razy sprawdzałam czy żyje przy czym na koniec bezsilnie opadłam na jego klatkę piersiową. Już nigdy mi nie pomoże...
Pozostało tylko mieć nadzieję, że Lisa jeszcze żyje. Nie wiedzieć jakim cudem uniosłam jego strasznie wychudzone ciało i wyniosłam przed budynek, chociaż teoretycznie nie było sensu bo i tak był już martwy. Bez słowa wyjaśnienia wróciłam w owe miejsce i podążałam dalej ciemnym korytarzem szukając kolejnej znajomej osoby. Z desperacją w oczach otwierałam każde drzwi i gorączkowo przeszukiwałam kolejne pokoje, ale tam nie było nic. W międzyczasie przekazywałam niektóre ledwo żywe osoby w ręce innych ludzi ze SWAT. Traciłam już powoli nadzieję na odnalezienie przyjaciółki. Baza była ogromna, a w ogóle jaka była pewność że ona tam jest?
Sprawdzałam ostatnie pomieszczenie i właśnie wtedy ją ujrzałam. Leżała beztrosko na jakimś dywanie jakby urządzała sobie drzemkę.
 - Lisa! - Krzyknęłam rzucając się w jej stronę. Ojć, chyba powinnam być cicho.
Kilka łez spłynęło po moich policzkach, ale przecież nikt tego nie widział. Poklepałam ją delikatnie po twarzy chcąc ją obudzić. W przeciwieństwie do Cole'a ona oddychała i była likantropem, toteż miała szansę na przeżycie. Wyglądała sto razy gorzej niż ja, gdy tam wylądowałam. Wzięłam więc Lisę na ręce niczym pannę młodą i najszybciej jak mogłam wyniosłam na zewnątrz.
 - Nawet nie wiesz, jak się cieszę że cię widzę rudzielcu. - Przytuliłam się do niej, gdy już znalazłam się na dworze. Szybko oddałam ją w ręce ratowników i wróciłam do środka.
Teraz tylko znaleźć Austina głupiego Jones'a. W międzyczasie pozbawiłam życia kolejnych ludzi z mafii i zrezygnowana wróciłam do karetki. Dopiero, gdy zobaczyłam dwóch mężczyzn na dachu, z czego jednym z nich był właśnie Austin doszło do mnie, że to jeszcze nie koniec. Zwłaszcza, że brunet o mało co nie spadł i się nie zabił. Azjata trzymał go w żelaznym uścisku, a później dosłownie zrzucił go z budynku. Nie wiedzieć kiedy pobiegłam w jego stronę i nim się obejrzałam klęczałam przy bezwładnym ciele bruneta leżącym na trawie.
Co. Tu. Się. Do. Cholery. Stało.
 - Austin! Jezu, słyszysz mnie? AUSTIN! Proszę cię, tylko nie ty. - Popatrzyłam się bezradnie w błyszczące się od gwiazd niebo. - Powiedz, że nie umarłeś. To tylko głupi żart, nie? AUSTIN nie rób tego, musisz jeszcze wkurzać mnie i innych ludzi swoją obecnością przez najbliższe kilka lat, słyszysz?! - Zdesperowana uderzyłam dłonią w trawę z całej siły, a słone łzy bez opamiętania spływały po moich policzkach.
Victor zabrał Austina do karetki, a mnie ktoś podniósł z ziemi i zaprowadził w bardziej bezpieczne miejsce.
 - Dajcie mi jechać razem z nim. - Pociągnęłam nosem wycierając ślady po łzach. - Proszę? - Uśmiechnęłam się niewesoło.
 - Przykro mi. - Victor zamknął mnie w żelaznym uścisku i poklepał po plecach. - Oni zrobią wszystko co się da, obiecuję.
 - Przecież on już nie żyje. Nie oddychał, nie dawał znaków życia, jaki jest sens? - Na to mężczyzna tylko wzruszył barkami i westchnął przeciągle.
Akcja dalej trwała, a resztki Japończyków wybijane zostały przez SWAT. Ja natomiast nie byłam już potrzebna, więc usadowiłam się obok nieprzytomnej Lisy w karetce. Przynajmniej tam miałam wstęp.
 - Proszę cię, nie opuszczaj mnie chociaż ty. Sama sobie nie poradzę. - Złapałam jej zimną dłoń mając nadzieję, że jakimś magicznym trafem się obudzi, co się jednak nie stało.
W głowie natomiast obmyślałam plan jak zemścić się na białowłosym Koreańczyku, który popsuł mi życie.
Zemsta będzie słodka Ji...

Austin? Nao już tęskni :c

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz