Strony

sobota, 1 września 2018

Od Riley - Wielkie Polowanie/Dzień 3

- Riley, Riley obudź się... - znajomy głos nachalnie uderzał w me narządy słuchowe, siejąc zamęt w sennych marzeniach, które z każdą chwilą stawały się coraz mniej wyraziste. Wraz z momentem, gdy otworzyłam oczy cała błogość pękła niczym bańka mydlana. Kurde. Jak ja nie znoszę wstawać!
Przeciągnęłam się rozleniwiona przysłaniając czubek głowy łapami, aby choć trochę uchronić ślepia przed złośliwym blaskiem światła. Niezbyt mi to wyszło.
- Riley! - odezwał się znów ten sam głos, tym razem ostrzej i głośniej. Długo nie musiałam czekać, aż ktoś sprzeda mi porządnego kopniaka na rozbudzenie.
- Czego to ch*lery?! - wydarłam się wściekła odpluwając piach, który nieoczekiwanie znalazł się na moim języku; po czym skierowałam wzrok na twarz mego wybudziciela. Okazała się nim Bella. No jasne. Któż inny mógłby tłuc na dzień dobry?
- Nie gorączkuj się i chodź, musimy ruszać dalej. - oznajmiła ciemnooka serwując mi rozbawiony uśmieszek. Aż tak ją to śmieszy? Zaiste, powinnam wprowadzić jakiś zakaz budzenia przed dwunastą, albo przynajmniej odpłacić się kuzynce pięknym za nadobne. Ostatecznie raczej wybiorę tę drugą opcję, ale to już pozostawmy na inny dzień. Jeszcze się nadarzy niejedna okazja do słodkiej zemsty...
Pokręciwszy głową powolutku podniosłam cztery litery z gleby, przy czym łamanie kości w łapach znów dało o sobie znać. Och, czyżby starość? Hm, obstawiałabym bardziej twarde podłoże. To takie smutne, kiedyś nie przeszkadzało mi spanie na ziemi. O bogowie, najwyższa pora wziąć się za siebie, bo jak tak dalej pójdzie, to skończę jako uczłowieczony wrak, przynosząc wstyd dumnemu rodowi Blue.
- Jak nocka? - zwróciła się do mnie Clau z podejrzanym uśmieszkiem.
- Weź nie pytaj... - wzięłam głęboki wdech i przewróciwszy ostentacyjnie oczyma wypuściłam powietrze z głośnym świstem - Ciebie też dopadła? - zagaiłam po dłuższej chwili milczenia. W zasadzie to powinniśmy już chyba wyruszyć na polowanie, ale z racji tego, iż wciąż brakowało dwóch łowców, byliśmy zmuszeni czekać cierpliwie aż wszyscy się zbiorą.
- A wyglądam na wyspaną? - ziewnęła wadera, przecierając pysk łapą. Hah, czyli nie tylko ja załapałam się na sympatyczną pobudkę Belli.
- Wiesz, gdybyś sobie trochę ułożyła sierść i zrobiła maseczkę pewnie prezentowałabyś się znacznie lepiej - w jednej chwili przeskoczyłam nad Camzie obsypując ją wilgotnym, przybrzeżnym piaskiem. Rzecz jasna wadera nie pozostała mi dłużna i już po chwili turlałyśmy się w ziemi niczym małe dzieci.
- Proszę, sądziłem że alfy i bety mają trochę bardziej odpowiedzialne zajęcia niż tarzanie się w błocie... - usłyszałyśmy nagle za sobą. Oczywiście, Kazan musiał stać tuż obok. Zapchlony buc.
- A od kiedy to masz w tych sprawach prawo głosu?  - wyszczerzyłam się niewzruszona i otrzepałam się z piasku celowo obsypując nim rozmówcę, na co ten tylko cofnął się o krok. Dla odmiany na jego pysku malowała się teraz jedynie odraza. - Ach, no tak, zapomniałam że u was hierarchia opiera się wyłącznie na strachu przed szanownym przywódcą - dorzuciłam z zamiarem odejścia w swoją stronę, jednak samiec wyskoczył mi naprzeciw. W jego oczach znów zagościły ogniki. Czyżbym go rozzłościła?
- Zostaw ją! - warknęła Clau stając między nami, jednak przysunęłam się bliżej basiora, przez cały czas patrząc w jego czerwone ślepia.
- No dalej, atakuj. Widzę jak bardzo tego chcesz. - zastrzygłam uszami ze złośliwym uśmieszkiem. Kazan zmierzył nas wzrokiem i odwrócił pysk jakby walczył w tej chwili z samym sobą. Zapewne miał na to ogromną ochotę, ale lęk przed tatuśkiem skutecznie go od owej myśli odwiódł.
- Wybaczcie, ale walczę tylko z równymi sobie - burknął znikając między gałązkami pobliskich krzewów. Co za irytujący osobnik.
~•~●~•~
Dźwięczne bicie serca złączyło się w jedność z mocnymi uderzeniami łap o podłoże. Wzrok wbity w jeden punkt, który z każdą chwilą stawał się coraz bardziej wyrazisty. Czułam to. Czułam jak krew buzuje w mych żyłach, pobudzając pierwotne instynkty. Ofiara było tak blisko. Znalazłszy się niecałe dwa metry od niej wykonałam długi, wysoki sus lądując na plecach takina i nie czekając ani chwili dłużej zatopiłam kły w jego karku. Kątem oka dostrzegłam Tae chwytającego za kończynę zwierzęcia, niedługo potem pojawili się także Ira z Taichi i po długim, wyczerpującym pościgu w końcu udało nam się powalić kopytnego na glebę.
Z racji tego, iż narada miała odbyć się dopiero jutro rano, zaraz po posiłku wyruszyliśmy w dalszą drogę, kierując się na zachód, a konkretniej do brzegu jeziora Aqua Munda, gdzie (przynajmniej według Sunny niegdyś zamieszkującej tamtejsze tereny) można spotkać całe stada zarówno saren jak i jeleni, choć przyznam, że skrycie liczę na coś znacznie większego...
- Jesteś pewna, że znajdziemy tam zwierzynę? - zagaił Remus doganiając mnie. Bez słowa skinęłam głową. W zasadzie powinnam chyba podać mu jakiś powód dla którego to właśnie tam idziemy, ale znając podejście żółtookiego do lisów, raczej nie byłby wtedy skłonny uczestniczyć w dalszej wędrówce. Sama nie wiem skąd się właściwie bierze ta ich nienawiść wobec innych przedstawicieli likantropów, ale to już nie moja sprawa.
Ku ogólnemu rozczarowaniu, po całym, ciężkim dniu wędrówki, a także poszukiwań nie znaleźliśmy... nic. Kompletnie nic. Kurde. Czyżby bogowie uznali, że jednak nie jesteśmy godni ich szczodrych darów? A może zwyczajnie wyczerpaliśmy już boski limit? Eh, co za porażka... Jakby tego było mało to ja ponosiłam dziś odpowiedzialność za tę nieszczęsną porażkę. O, ironio losu! Za jakie grzechy?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz