Strony

niedziela, 12 sierpnia 2018

Od Gabriela CD Riley

- Nawet nie wiesz, jak bardzo nie chcę tam wchodzić... - bąknąłem schodząc z motocykla, stawiając moje stopy, pomiędzy kałużami. Czy ten dzień mógł być jeszcze bardziej dobijający? Zepsuta randka, fatalna pogoda, popsuty Mustang i w końcu zakład pogrzebowy, o dość ironicznej jak na takie miejsce nazwie "Game Over". Zwykłe i oklepane "Światełko w tunelu" albo "Anielski Orszak" brzmiałoby chyba lepiej...
- Rozumiem skarbie, ale jestem tu z tobą. Damy radę. - powiedziała Riley z delikatnym uśmiechem, po czym ujęła moją twarz w swoje dłonie, ściągnęła moją głowę niżej, po czym złożyła pocałunek na moim czole.

- Dzięki... Teraz czuję się niemęsko... - burknąłem, opierając dłonie na motocyku. Brunetka parsknęła śmiechem.
- To jak według ciebie zachowuje się MĘSKI mężczyzna? - spytała zakładając dłonie na piersi. W ciągu ostatnich dwóch dni, chyba wystarczająco pokazałem jej swoje bardzo męskie oblicze, ale skoro tak ładnie prosi... Nie trzeba dwa razy powtarzać. Błyskawicznie chwyciłem ją w pół pleców i przechyliłem do tyłu, podtrzymując jednocześnie jej głowę, po czym złożyłem długi, mokry pocałunek na jej szyi. Dziewczyna roześmiała się, odchylając jednocześnie głowę, co dało mi lepszy dostęp. Po chwili, na jej szyi wykwitła piękna, czerwona, wyraźnie odznaczająca się na bladej skórze brunetki malinka.
- Przekonana? - spytałem, stawiając Riley z powrotem na ziemi. Ukochana pokręciła przecząco głową. Przewróciłem oczami i cmoknąłem ją w policzek.
- Skarbie... Jesteśmy przed zakładem pogrzebowym. Może poczekamy na nieco lepsze warunki? - zasugerowałem kręcąc głową.
- Obiecujesz? - mruknęła dziewczyna podejrzliwie.
- Nie. - bąknąłem, obserwując jak twarz panny Black przybiera dość śmieszny jak dla mnie wyraz. - No jasne! A teraz wejdźmy tam i miejmy to już za sobą. - westchnąłem chwytając dziewczynę za rękę i kierując się do zakładu.

time skip (bo Anecie nie chciało się opisywać wizyty w pogrzebowym)

We wszystkich zakładach pogrzebowych pracują tacy idioci, czy tylko my mamy takiego pecha? - burknąłem wsiadając na motocykl. Riley wzruszyła ramionami i usadowiła się tuż za mną. Czyli tylko my nie mamy szczęścia do ludzi.

Musimy jeszcze skoczyć do notariusza, ale najpierw jedźmy coś zjeść... - zasugerowałem odpalając motocykl  i nie czekając na odpowiedź ukochanej ruszyłem z piskiem opon przez kałuże, w kierunku najbliższej restauracji.

time skip again (bo Anecie nie chciało się opisywać nudnego obiadku)

- Zaraz wrócę! - oznajmiła Riley odsuwając talerz i wstając z krzesła. - Idę przyoudrować nosek. - dodała z uśmiechem, po czym zniknęła w labiryncie stołów, krzeseł i tłumu ludzi. Znając życie i znając baby wróci pewnie za jakieś dwadzieścia minut. Te baby... Nigdy nie zrozumiem jak można siedzieć tak długo w kiblu. Tak samo jak ciężko mi pojąć, dlaczego laski chodzą do łazienki grupami. Boją się ataku trola czy co? Szkoda tylko, że ciężko takowego spotkać w publicznym kiblu w restauracji. Chyba nigdy nie rozwiążę tej zagadki...
Znaczyło to dla mnie mniej więcej tyle, że mam sporo czasu, na zastanowienie co dalej robić ze swoim życiem i nad rozwiązywaniem problemów egzystencjalnych, ewentualnie na bezmyślne gapienie się w telefon. Po krótkim zastanowieniu doszedłem do wniosku, że trzecia opcja będzie najbardziej optymalna. Wydobyłem z kieszeni starego, już prawie siedmioletniego Samsunga i przetarłem szybkę dłonią. Ahh, te stare telefony... Niezniszczalne niczym ruskie czołgi i do tego mają Snake'a, klawiaturę i w dodatku przy dobrych wiatrach dostęp do internetu. Więcej nie potrzeba... Na wyświetlaczu widniały cztery powiadomienia o SMS-ach. Wszystkie od Jerry'ego.
Jerry: Jak tam randka?
Jerry: Żyjesz, czy Riley cię udusiła?
Jerry: To oznacza, że nie mogę wrócić do domu prawda?
Jerry: Dobra, opcje są dwie... Albo wspaniale się bawicie i nie myślicie o swoim najlepszym przyjacielu albo chcecie, żeby zszedł na zawał... Niepotrzebne skreślić.

Czyżby nasz samodzielny, nieustraszony twardziel Arancia się o nas martwił? Oh jakie to słodkie? Spójrzmy prawdzie w oczy... Spędził za dużo czasu z Claudią , przez co marzy o powrocie do domu i wyłożeniu się na jego zasyfionym łóżku... To brzmi bardziej wiarygodnie. Od razu wystukałem odpowiedź.
Ja: Przed chwilą byłem w zakładzie pogrzebowym, Riley nie żyje, dom zamknięty, nakarm psa.
W mgnieniu oka nadeszła również wiadomość od Jerry'ego. Czy on robi coś poza gapieniem się w telefon?

Jerry: To taka ZIMNA SPRAWA! Łapiesz prawda? A tak na serio?Czy ktoś kiedyś powiedział mu, że jego żarty są za*ebiste? Nie? No właśnie!
Ja: Siedź u Claudii! Jesteśmy w restauracji i wrócimy późno. Twoje klucze zostały w domu, ja mam swoje przy sobie. Nie pisz do mnie. Zajęty jestem.

Nagle poczułem delikatne szarpnięcie za nogawkę moich spodni. Niechętnie oderwałem się od ekranu telefonu i spojrzałem w dół. Na dole ujrzałem najpiękniejszą dziewczynkę jaką kiedykolwiek widziałem. Miała jasne, ślicznie pofalowane blond włoski, sięgające do linii brody. Wlepiała we mnie swoje cudowne, olbrzymie niebieskie oczęta, otoczone cudownymi, długimi rzęsami. Brakowało jej tylko skrzydełek i aureolki. Ubrana była w błękitną sukieneczkę, z koronką i falbankami. Na oko miała może pięć lat.
- Widział pan może moją mamę? - spytała swym okrutnie słodkim, cieniutkim głosikiem. Jak Riley kocham, moje silne, kamienne serce zaczęło się rozpływać.
- Nie, ale możemy jej razem poszukać. Co ty na to? - odparłem schylając się do niej. Dziewczynka pokiwała ochoczo główką i wyciągnęła rączki do góry. Chwyciłem ją pod pachami i uniosłem do góry, po czym usadziłem ją na swojej ręce.
- Ta urocza dama poszukuje mamusi? - oznajmiłem głośno zwracając na siebię uwagę tłumu. W sumie to taki wielki facet jak ja z takim małym aniołkiem na ramieniu to musiał być dość komiczny widok. W tłumie ujrzałem Riley, podążającą w moim kierunku z podejrzliwym uśmiechem. Nie wiedząc co zrobić pomachałem do niej nieśmieło, a mój ruch powtórzyła mała.
- Su! - usłyszałem za swoimi plecami. - Gdzieś ty była? - spytała niewysoka blondynka stając obok mnie i wyciągając ręce do dziewczynki.
- Szukałam cię. - oznajmiła, gdy przekazywałem ją jej matce. - Ten pan mi pomógł. - dodała wskazując na mnie.
- Och... Przepraszam za małą. Jest bardzo... Towarzyska. - powiedziała zakłopotana kobieta.
- Nie ma za co przepraszać. - odparłem szybko. - Naprawdę uroczy szkrab. - dopowiedziałem uśmiechając się do Su.
- Och... Dziękuję za pomoc. - mruknęła kobieta.
- Drobiazg. Polecam się na przyszłość. - roześmiałem się, cofając się w kierunku stolika. Kobieta skinęła głową i również ruszyła w swoją stronę.
- Do widzenia! - uśmiechnęła się dziewczynka.
- Do widzenia! - odpowiedziałem, odwzajemniając uśmiech. i wracając z powrotem do surfowania po internecie.
- No! No! Nie znałam cię od tej strony! - roześmiała się Riley, siadając naprzeciwko mnie.
- Jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz... - osparłem szczerząc zęby. - Dzieci są urocze.
- Czyżbym znalazła twój słaby punkt? - spytała dziewczyna, opierając łokcie na stole.
- Owszem. Ale wątpię, czy kiedykolwiek uda ci się go użyć przeciwko mnie. - oznajmiłem wesoło. Z radością zauważyłem, że wrócił mi zaginiony dobry humor. Takie małe szkraby to lek na wszystko!
- Odpuśćmy sobie dziś tego notariusza. Jedźmy gdziekolwiek... - zasugerowałem, wpatrując się w oczy Riley.

 Riley? W razie błędów w treści przepraszam, pisałam to z takimi odstępami, że coś się pewnie nie zgadza. Poza tym kolejny gniot do kolekcji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz