- Jerry proponował imię Jimin dla jednego... Co ty na to? - uśmiechnęła się.
- Mi pasuje. - odwzajemniłem uśmiech. - A co do reszty... Lizzie proponowała Kylie dla dziewczynki, a Jake proponował Charles dla chłopca... Ja proponowałem imiona Daniel i Meghan...
- Mi się podoba Adelade... - mruknęła Max. Zapadła chwila ciszy...
- Wiem! - przerwałem ciszę. - Może Charles Daniel i Meghan Kylie Adelade?
- Są idealne! - uradowała się Max.
*następnego dnia*
Odstawiłem swoją torbę z którą zawsze chodziłem do pracy na miejsce, i zmęczony padłem na łóżko. 26 stopni na dworze, a ja musiałem włożyć garnitur. Ach, przynajmniej lepiej mi z myślą, że chodzę do tej męczarni aby zarabiać na kogoś. Teraz na Maxi i siebie, a niedługo na Maxi, Charlesa, Kylie, Jimina, i siebie... Ach, olbrzymie szczęście w nieszczęściu (czytaj: posiadanie rodzinki i pracowanie)...
- Może weźmiesz prysznic i się przebierzesz? - zapytała z troską w głosie Max, siadając obok mnie, i zaczesując ręką moje włosy.
- Nie mam siły... - jęknąłem przeciągle przez kołdrę, na co żona zachichotała cicho.
- To poleż sobie i odpocznij, a ja będę robić obiad... Zgłodniałam, i ty pewnie też. - poklepała mnie po plecach, po czym wyszła z sypialni i udała się do kuchni.
Maxi? Czo dobrego zrobisz? :3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz